wtorek, 31 maja 2011

Czy jest uczciwość w nauce?

Interes finansowy badaczy często staje się ważniejszy od uczciwości.

Nigdy jeszcze nie było tak wielu raportów na temat oszustw i nadużyć w nauce jak w ostatnich latach. Dotyczy to zarówno samych badaczy, jak też uczelni, często najlepszych. Sfałszowane wyniki badań zapewniają o nieszkodliwości substancji rakotwórczych w pożywieniu dla dzieci, o zaletach pigułek antykoncepcyjnych zażywanych przez miliony kobiet, pomijając ich oczywiste wady. Dowody szkodliwego działania plastikowych butelek na równowagę hormonalną ich użytkowników zamiatane są skrzętnie pod dywan, podobnie jak alarmujące wyniki testów niebezpiecznych szczepionek. Co się stało? Czy naukę na świecie zaczęło uprawiać pokolenie mniej uczciwe? Czy to możliwe, by na uczelniach zaczął obowiązywać nakaz publish or perish - publikuj albo giń?

Niemiecki fizyk Hendrik Schön znany był jako autor publikujący nową pracę naukową przeciętnie co osiem dni. W 2002 r. ogłosił w "Nature", że udało mu się stworzyć tranzystor z molekuł organicznych, co byłoby absolutnym przełomem w elektronice. Ale do opisu swoich prac dołączył wykresy tak nieudolnie sfabrykowane, że wzbudziły podejrzenia o oszustwo nawet u osób, które nie zajmowały się tymi problemami. Przeprowadzone wówczas dochodzenie ujawniło, że wiele wcześniej opublikowanych przez niego wyników było także nieprawdziwych.

- Byłem oślepiony pracą i pragnieniem sukcesu - tłumaczył się w podobnej sytuacji południowokoreański naukowiec Hwang Woo-suk. Jemu z kolei udowodniono, że popełnił oszustwo, twierdząc w piśmie naukowym "Science" z 2005 r., że wyklonował embrion ludzki i uzyskał z niego komórki macierzyste.

Nieuczciwość badaczy powoduje szczególnie silne reakcje wtedy, gdy dotyczy ludzkiego zdrowia. 17 stycznia tego roku pismo medyczne "New England Journal of Medicine" opublikowało kolejny raport ujawniający oszukańcze praktyki firm farmaceutycznych. Można tam przeczytać: "Od lat zatajana jest przez producentów leków część wyników testów dotyczących skuteczności preparatów i ich działań ubocznych. Producenci środków antydepresyjnych, takich jak prozac i paxil, nigdy nie ujawnili rezultatów jednej trzeciej badań prowadzonych na pacjentach w klinikach". Około 60 proc. osób biorących te leki odczuwa znaczną ulgę. Jeśli jednak do tych analiz włączy się zatajone rezultaty testów, okazuje się, że procent pacjentów oceniających je pozytywnie gwałtownie się zmniejsza. Tylko czterech pacjentów na dziesięciu odczuwało złagodzenie nastrojów depresyjnych w czasie kuracji tymi środkami. "Działanie leków antydepresyjnych niewiele różniło się więc od skuteczności placebo" - konkludują autorzy raportu.

W USA, gdzie najwcześniej zaczęto podejmować działania przeciw nieuczciwości w badaniach, powołano dziesiątki agencji rządowych, takich jak Office of Research Integrity (Biuro Uczciwości Badań) czy Responsible Conduct of Research (Odpowiedzialne Prowadzenie Badań). Podobne kroki podjęto m.in. w Kanadzie i krajach skandynawskich. Można zapytać, dlaczego naukowców trzeba przywoływać do porządku przy pomocy instytucji kontrolnych, podczas gdy kiedyś wystarczało zwykłe poczucie przyzwoitości? Choroba ta występuje najczęściej pod nazwą "konflikt interesów" i na razie wydaje się trudna do wyleczenia.

"Do niedawna uprawianie działalności naukowej wymagało postępowania według przyjętych standardów etycznych. Od pewnego czasu sytuacja kompletnie się zmieniła" - twierdzi w książce "Nauka skorumpowana" prof. Sheldon Krimsky z uniwersytetu w Bostonie. Zmieniły się przede wszystkim warunki uprawiania nauki. Wybitni badacze zdobywają nie tylko sławę, ale i duże pieniądze, jeśli ich wyniki mogą znaleźć szybkie zastosowanie w przemyśle. Nigdy wcześniej nie byli pod tak silną presją dostarczania wciąż nowych rezultatów prac. A jeśli chcą liczyć się w tym wyścigu, potrzebują coraz więcej pieniędzy.

Amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) dostają co roku około

23 mld dol. w postaci 50 tys. grantów na badania, o które konkuruje ponad 320 tys. naukowców w trzech tysiącach uniwersytetów. Każdy z grantów pokrywa zwykle tylko część kosztów projektu badawczego, uczelnie muszą więc znaleźć dodatkowe źródła finansowania. W tym celu zwracają się najczęściej do producentów leków lub sprzętu medycznego. To łączenie różnych źródeł pozyskiwania pieniędzy często stawia naukowców wobec konfliktu interesów.

Kilka lat temu amerykańska organizacja konsumencka Public Citizen ujawniła, jak spółki chemiczne i producenci leków zdobyli wpływ na jedną z najbardziej prestiżowych uczelni, mianowicie na Uniwersytet Harvarda. Raport "Ochrona przed ryzykiem" pokazywał źródła finansowania utworzonego na uczelni Centrum Analiz Ryzyka. Jak się okazało, centrum strzegło głównie interesów swoich sponsorów. Na przykład za pieniądze firmy produkującej telefony komórkowe podważało zakaz ich używania podczas prowadzenia auta. Wydawany przez centrum biuletyn umniejszał też ryzyko oddziaływania na zdrowie dzieci toksycznych pestycydów zawartych w plastikowych butelkach do mleka dla niemowląt, nie informując oczywiście, że instytucja jest wspierana finansowo zarówno przez producentów pestycydów, jak i plastikowych butelek. Z raportu Public Citizen można się też było dowiedzieć, że harwardzkie centrum było w tym czasie finansowane przez ponad 100 wielkich firm prywatnych, jak DOW Chemical Company, Monsanto, Du Pont i inne.

Podwójne podporządkowanie badaczy akademickich jest szczególnie widoczne w naukach biologicznych i medycznych. Opanowanie techniki manipulowania genami uczyniło z mikrobiologii źródło nowych leków i terapii oraz nowych materiałów. Każdy naukowiec, który potrafił wycinać i przenosić geny, stawał się cenny dla rozwijającego się sektora biotechnologii. Uczelnie zauważyły tę zmianę i zapragnęły z niej skorzystać. Jak poinformowało w 2001 roku pismo "Nature", jedna trzecia wszystkich spółek biotechnologicznych świata została założona przez kadrę naukową Uniwersytetu Kalifornijskiego.

Idea przedsiębiorczości akademickiej skutecznie rozwija się także poza Stanami Zjednoczonymi. Prywatne korporacje mają coraz większy udział w finansowaniu kadry naukowej w Europie czy Azji. W Karolinska Institutet, prestiżowej szwedzkiej instytucji przydzielającej Nagrody Nobla w medycynie i fizjologii, jedna trzecia kadry naukowej jest opłacana przez spółki prywatne.

Opublikowanie wyników badań szkodliwych dla sponsorów często źle się kończy dla śmiałka, który zlekceważył ich wpływy. Tak też się stało w przypadku dr Nancy Olivieri, która w kanadyjskim szpitalu uniwersyteckim zajmowała się w 2005 roku leczeniem dziedzicznych chorób krwi, zwłaszcza talasemii. Cierpiący na nią chorzy nie są w stanie wytwarzać prawidłowych komórek krwi. Dlatego pacjenci dr Olivieri potrzebowali częstych transfuzji. Ale przetaczanie krwi powoduje ryzyko odkładania się w organizmie nadmiernych ilości żelaza, co ma groźne konsekwencje dla zdrowia. Dr Olivieri zainteresowała się więc eksperymentalnym lekiem, który miał usuwać zbędne żelazo. Nawiązała współpracę z jego kanadyjskim producentem - firmą Apotex. W trakcie prób klinicznych zauważyła jednak, że lek po dłuższym czasie stosowania traci skuteczność, a nawet zagraża zdrowiu. Przygotowała więc publikację na ten temat. Firma Apotex zagroziła wówczas, że podejmie wobec niej kroki prawne, a uczelnia uchyliła się od współodpowiedzialności. Mimo to lekarka o swoich wnioskach poinformowała na konferencji międzynarodowej. W rezultacie została zwolniona z pracy, a firma Apotex wycofała się z obietnicy przekazania dużej sumy na rozbudowę uczelnianego szpitala.

Ten głośny w Kanadzie konflikt interesów - prywatnej firmy i badacza uniwersyteckiego - zwrócił uwagę opinii publicznej. Uniwersytet Toronto i inne uczelnie przyjęły nowe przepisy, które nie pozwalają na dalsze ograniczanie prawa do informowania pacjentów o ryzyku związanym z podawanymi im lekami. Także uczelnie amerykańskie narzuciły swoim badaczom ograniczenia. Na Uniwersytecie Harwarda naukowcom np. nie wolno prowadzić badań na rzecz spółek, w których mają udziały o wartości większej niż 20 tys. dolarów lub z których otrzymują więcej niż 10 tys. dolarów jako honoraria rocznie.

Dzięki tym regulacjom okres przejmowania kontroli nad nauką przez prywatny biznes wydaje się zmierzać ku końcowi. Zachwianie niezależności badaczy wobec szans nagłej komercjalizacji wyników ich prac okazało się ceną, jaką społeczeństwo płaci za szybkie i intensywne wykorzystanie nowo zdobywanej wiedzy w praktyce. Coś za coś?
artykuł z Newsweeka